Urlop z grami planszowymi, jakie tytuły wybrać?

Zbliża się urlop

Każdy planszoholik nie może na dłuższy czas rozstać się z grami planszowymi. Jest to po prostu niemożliwe. Zatem gdy zbliża się czas rodzinnego wyjazdu na zasłużony urlop, w głowie Planszożercy kłębi się jedna uporczywa, nieustająca myśl – Jakie tytuły zabrać ze sobą?. To zadziwiające ile niepokoju może sprawić perspektywa wspólnej, rodzinnej podróży. Już samo pozostawienie kolekcji gier w domu, to jak odłączenie chorego od kroplówki, to jak roślina pozbawiona życiodajnych soków, to jak Tommy Lee Jones bez Ściganego…

Aby nie doprowadzić się do stanu totalnej delirki, Planszożerca musi zabrać ze sobą kilka pudeł, nawet jeśli nie będzie w stanie w nic zagrać. Już sama obecność gier uspokaja i daje poczucie bezpieczeństwa. Co więcej, pozytywnie wpływa na atmosferę wszystkich towarzyszących. I tutaj powstaje kolejny problem: wybór gier, a nie jest to sprawa oczywista. Z jednej strony chciałoby się zagrać w swoją ukochaną grę (Yeah! Epickie, kilkugodzinne starcie w kosmosie…), z drugiej jednak najlepiej wziąć gry familijne, krótsze i doskonałe do zabawy w pełnym gronie, także z dziećmi.

Wybór gier

W tym roku nie będę miał zbyt dużego problemu z wyborem gier. Na szczęście wyleczyłem się z zabierania tytułów, w które tylko ja chcę zagrać (chlip, chlip 🙁 ). Praktyka kilku wcześniejszych wyjazdów nauczyła mnie, że to kompletnie bez sensu. Trzeba pogodzić się ze Światem, nie bawić się w Przedmurze Planszowego Nerdostwa i grać w to co także podoba się innym. Na szczęście posiadam takowe tytuły.

Century: Korzenny Szlak

Century: Korzenny Szlak – idealna, familijna gra na urlop.

Ostatecznie zdecydowałem się na dwie familijne gry, które stanowić będą trzon planszówkowej rozrywki: Mieszanka Wybuchowa i Century: Korzenny Szlak (hit i zakup ostatniego Pyrkonu). Są to bardzo przystępne gry i w obie może grać dosłownie każdy. Dodatkowo biorę jakiegoś duela – tutaj zwycięzcą okazał się 7 Cudów Pojedynek (choć Metallum deptał mu po piętach). A na dłuższy wieczór wybór padł na Terraformację Marsa. Choć tutaj mam pewien niedosyt, bo lobbowałem za Zimną Wojną, jednak zdanie mojej ukochanej małżonki przeważyło. Ostatecznie zamiast zmagań o Bliski Wschód będziemy przekształcać marsjańskie Solis Planum. Terraformacja ma jeszcze jedną zaletę – można w nią zagrać solo (przezorny planszoholik musi brać pod uwagę zmęczenie towarzystwa wszelkimi grami).

Dodatkowo Planszożerca zawsze może liczyć na swojego potomka. Otóż także Młody ma zamiar zabrać ze sobą swoje ulubione pudła, w tym Summoner Wars. Więc najbliższa przyszłość na planszówkowym wygnaniu nie będzie tak straszna jakby się wydawało. A jak i w co udało się ostatecznie zagrać, o tym za niedługo po powrocie.