Urlopowe granie i jedna ta sama frustracja

Urlopowe granie

Urlop, urlop i po urlopie. Fakt, że odpoczynek był krótki, bo tylko 4 dni, ale dzięki niekorzystnej pogodzie, urlopowe granie było dość intensywne. W planach było zagrać co najmniej raz w każdy zabrany tytuł. I to się udało z czego bardzo się cieszę. No może zagrałbym jeszcze w coś bardziej mięsistego, krwistego, konfrontacyjnego, bezwzględnego, agresywnego … dobra już przestaję marudzić i nie będę pazerny.

Ostatecznie wyszło tego 10 rozgrywek. To jak na rodzinne warunki, chęć zwiedzania i po prostu spędzenia ze sobą czasu, to bardzo dobry wynik. Dwie nowo pokazane gry (Century: Korzenny Szlak i Wybuchowa Mieszanka) bardzo się spodobały, co uważam za sukces. Zwłaszcza, że pierwsze wrażenie było… łeee, a czemu nie zabrałeś moich ulubionych Cattanów?. Ostatecznie było sporo śmiechów i hihów.

Rozgrywka na Marsie

Dla mnie najlepsze wrażenia wywarła rozgrywka w Terraformację Marsa. Jako że jest to gra skierowana do bardziej zaawansowanych (patrz spaczonych) graczy, to grałem w nią tylko z moją lepszą połówką. Było to starcie Ecoline (ja) kontra Inventrix (żonka). Rozgrywka miała dwa oblicza. Na początku Inventrix skutecznie blokowała przeciwnika niszcząc kolejne zasoby zieleni, a więc to co stanowiło największy potencjał „zielonej korporacji”.

Terraformacja Marsa

Rozgrywka w Terraformację Marsa była hitem urlopowego grania.

W ten sposób Ecoline dosłownie stało w miejscu, a Inventrix zdobyło przewagę ponad 15 punktów WT (Współczynnik Terraformacji). Jednak potem stało się coś niezrozumiałego. Zamiast szybko kończyć terraformowanie planety i odebrać laur zwycięstwa, Inventrix zaczęło rozbudowywać infrastrukturę wydobywczą. To dało oddech Ecoline, które w zaledwie 3 pokolenia wybudowało niesamowicie sprawny silnik do sadzenia zielonych obszarów, co ostatecznie przyczyniło się do zwycięstwa tej korporacji. Nie muszę mówić jak ta sytuacja wpłynęła na nastrój mojej, jedynej w swoim rodzaju małżonki 😀 (ale tutaj dla własnego bezpieczeństwa spuszczę kurtynę milczenia).

Zawsze to samo

Jak już wspomniałem, pod względem planszówkowym nie było na co narzekać. Jednak jest jeden aspekt, który podczas urlopowych wyjazdów zawsze kłuje w nerdowską duszę Planszożercy. To są, a właściwie to brak odpowiednich stołów. Owszem, w pokojach czasem znajdują się stoliczki, na których można co najwyżej przypudrować nosek albo postawić kubek z herbatą. Jednak co jak chce się zagrać w coś więcej niż Love Letter? Pozostaje liczyć na to, że w najlepszym przypadku zagra się na stołówce albo w świetlicy (jeśli takie w ogóle istnieją) albo grać w polowych warunkach na tapczanie lub na podłodze ku zgrozie dla moich stetryczałych kości. Na szczęście tym razem stołówka nie była zamykana na wieczór/noc i można było w spokoju i cywilizowanych warunkach grać tyle ile się chciało.