Rzadko gram w gry planszowe, które najbardziej lubię?

Na początek tego tekstu pokuszę się o truizm: każdy planszoholik ma swoje ulubione gry planszowe, w które najchętniej chce zagrać. Niestety, w przypadku Planszożercy rzeczywistość często okazuje się taka, że rzadko kiedy gram w tytuły które najbardziej lubię i cenię. Oczywiście od razu spieszę z wyjaśnieniami, nie oznacza to, iż jestem zmuszany do grania w gry, za którymi nie przepadam. Ot po prostu nie należą one do mojej czołówki. Zatem jak to się dzieje, że nie zawsze gram w to co najbardziej mnie kręci? Postaram się to wytłumaczyć.

Uwielbiam grać w epickie gry planszowe. Najczęściej są to rozbudowane strategie, które cechują się długim czasem rozgrywki i skomplikowanymi regułami (lub ich mnogością). Zanurzając się w taki tytuł, mam poczucie, że gra oferuje mi narrację, którą przy stole lubię powoli i z pietyzmem konsumować. Taka rozgrywka ma swoją dynamikę, często zmienną i wielopłaszczyznową. Przykładem może być większość gier typu 4X, gdzie początek rozgrywki to etap rozwoju czy inwestycji, a dopiero pod koniec jest to militarna konfrontacja. Można też porównać to do wypracowania, gdzie powinien być wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Długa, złożona gra planszowa ma większą szansę zaoferować opisaną narrację, w przeciwieństwie do szybkiej rozgrywki w jakiegoś „abstrakta”.

Zbyt długi czas

Pierwszym problemem z jakim się spotykam chcąc zagrać w ulubiony tytuł to czas, a w zasadzie jego brak. Zdecydowanie trudniej jest zorganizować termin na kilkugodzinne granie, niż rozegrać coś szybkiego, ot tak do półtora godziny. Niestety życie tutaj nie rozpieszcza, a czym więcej potencjalnych graczy przy stole, tym trudniej jest się razem zebrać. Stąd jeśli już, to „epika” najszybciej udaje się zagrać w trybie dwuosobowym i tutaj prym wiodą 3 gry:

  • Zimna Wojna – jedna z ulubionych gier mojej żony.
  • Terraformacja Marsa – w tą grę mogę zagrać w dowolnym składzie. Zatem jak już znajdą się chętni, to nie ma zmiłuj.
  • Tide of Iron – typowy wojenny skirmish.
Terraformacja Marsa

Terraformacja Marsa to poważny tytuł, jednak prostota zasad sprawia, że może to być dla każdego.

Złożone gry planszowe

Kolejny aspekt, który w znaczący sposób ogranicza liczbę potencjalnych rozgrywek w moje ulubione gry planszowe to ich złożoność. Niestety wśród nowych, potencjalnych graczy zauważam dużą barierę, często psychologiczną. Złożone gry wydają się jeszcze bardziej skomplikowane niż są w rzeczywistości. Jednak z drugiej strony większość moich znajomych woli grać w lżejsze gry planszowe. Choćby z racji tego, że rozgrywka przy stole ma być dla nich odpoczynkiem, oderwaniem się od codzienności. Nie każdy jest geekiem. Nie chcą angażować się w zawiłości reguł, wolą aby tłumaczenie dało się zamknąć w ramy najwyżej 10 minut. I dlatego na stół ląduje np. Smallworld, a nie Clash od Cultures.

Jest jeszcze jeden czynnik ograniczający granie w duże tytuły. To ich ogranie. Czasem lepiej, abym zagrał w tytuł z ludźmi, którzy mają tę grę planszową dobrze poznaną. Wtedy gra się płynnie i nie trzeba tłumaczyć reguł, przez co zarówno skraca się czas samej gry. Można także wprowadzać do niej nowe bardziej zaawansowane warianty. Opisana okoliczność oczywiście potencjalnie ogranicza możliwość zagrania w inny mniej obeznany przez resztę tytuł. Tutaj przykładem może być granie w Space Empire 4X, gdzie dopiero po 2-3 rozgrywkach można bezpiecznie adoptować do gry kolejne rodzaje okrętów kosmicznych czy też nowe mechaniki z dodatków.

Poza tym, najwięcej gram ze swoim Pierworodnym. Z racji jego młodego wieku, rzadko kiedy da się Go zmotywować do grania więcej niż 2 godziny. Krótsze tytuły to zdecydowanie lepsza opcja do gry z dzieckiem. Ale myślę, że jeszcze rok, dwa i będziemy razem niszczyć swoje epickie armie na planszy jakiegoś epickiego tytułu.

Wersja językowa

Na mojej półce są gry planszowe, które albo nie dorobiły się polskiej wersji językowej albo świadomie kupiłem je w wersji angielskiej (choćby w obawie, czy wszystkie dodatki będą również spolszczone). Niestety poziom znajomości języka angielskiego wśród kilku moich znajomych (w tym też syna) nie jest wystarczający, aby zagrać w takie tytuły jak Middle-Earth Quest, Tide of Iron, Hannibal, Starcraft czy Clash of Cultures. Muszę z tym żyć, a fakt ten stanowi dla mnie ważne kryterium dla przyszłych zakupów. Dlatego między innymi np. Star Wars Rebelię, Zimną Wojnę czy Wojnę o Pierścień mam właśnie w rodzimej wersji językowej.

Miejsce

Są też takie tytuły, których nie chcę i nie zamierzam wynosić z domu, bo są albo zbyt dla mnie cenne (StarCraft: The Board Game z dodatkiem) albo zbyt dużo ważą (Tide of Iron z dodatkami). Ot taki mój fetysz. A to oznacza, że tam gdzie mógłbym teoretycznie zagrać w coś epickiego, np. w podczas cotygodniowego grania w Stowarzyszeniu Druga Era, to nie zatargam takich tytułów ze sobą. W tym przypadku ograniczony jestem tylko do swojej chaty, co diametralnie redukuje liczbę potencjalnych rozgrywek.

Runewars

Już nawet nie pamiętam , kiedy ostatnio grałem w Runewars, a to przecież jest rewelacyjna gra. Niestety trwa bardzo długo, stąd nie za często gości na moim stole.

Za dużo gier

No i na koniec ostatni z powodów dlaczego coraz rzadziej gram w ulubione tytuły. To po prostu ich nawał. Biorąc pod uwagę liczbę pozycji, które posiadam wraz z wszystkimi znajomymi, plus te dostępne w miejscach do których uczęszczam grać (stowarzyszenie, gralnie, konwenty, itd), to mam szybki dostęp do ponad 300 tytułów. To sprawia, że wyzwaniem jest podjęcie decyzji w co zagrać. Tutaj poniekąd zaczyna się sprawdzać zasada, którą kiedyś usłyszałem od właściciela jednego z polskich wydawnictw: średnio po zakupie gra planszowa jest grana 3 razy. Z perspektywy czasu i gier, które posiadam, zaczynam widzieć w tych słowach dużo sensu. Staram się w oparciu o prowadzone statystyki wybierać gry planszowe, w które dawno nie grałem, ale i tak dopada mnie klęska urodzaju.

Jak sobie radzić

W obliczu wszystkich powodów, które w skrócie opisałem, musiałem pogodzić się z faktem, że coraz rzadziej będę grał w swoje top10. To wydaje się nieuniknione. Chyba, że będę coraz więcej czasu spędzał przy stole z grami, a na to się raczej nie zanosi.