Pionek XXIX edycja

Ciemne chmury przed podróżą

Trzeba sobie powiedzieć wprost: nastroje przez Pionkiem mimo entuzjazmu, były schłodzone dwoma informacjami, które niejako wywarły piętno na całym naszym wyjeździe. Otóż pierwsza wieść była taka, że od tej edycji konwent będzie odbywał się jedynie raz w roku (w czerwcu). Trudno, aby maniacy gier planszowych byli z tego faktu zadowoleni. W końcu co dwa konwenty w roku do nie jeden 🙂 Z powyższą informacją dałoby się jednak żyć, gdyby nie druga sprawa. Pionek XXIX był pierwszym, na którym nie była organizowana Giełda Gier Używanych (potocznie Bazarek). Oficjalne powody to „zmiany organizacyjne Pionka”, ale mnie, jak i pewnie wielu spośród uczestników konwentu mało takie tłumaczenia satysfakcjonują. Bazarek był niewątpliwie jedną z największych atrakcji zabrzańskiej (gliwickiej) imprezy, gdzie można było nabyć naprawdę fajne perełki. Bez Giełdy Pionek nie będzie już tą samą imprezą co dawniej. Na pocieszenie organizatorzy Bazarka ogłosili, że dołożą „wszelkich starań, by w najbliższym czasie Giełda jednak zaistniała jako samodzielna impreza planszówkowa”. Jak zwykle czas zweryfikuje tę deklarację.

Podróż

Aby tradycji stało się zadość, jak co każdy wyjazd na Pionek wyruszyliśmy z Poznania w samo południe. Tym razem w składzie trzyosobowym: Planszożerca we własnej osobie, Wookie i Kłos. W trakcie podróży królowały dyskusje o tym co zastaniemy na miejscu, w jakie nowe gry planszowe będziemy grać oraz w co będziemy grać wieczorem, kiedy już wrócimy z Hali. Oczywiście nie zabrakło tematu, gdzie będziemy jeść, bo nasza tradycyjna miejscówka została zamknięta ze względu na wybudowanie kolejnego odcinka trasy S5. Ostatecznie zawitaliśmy do czeskiej karczmy w Trzebnicy, która okazała się być strzałem w dziesiątkę i pewnie nie raz jeszcze tam zawitam, gdy będę w pobliżu.

Naszą docelową miejscówką była chata Storma, a tam czekał już futrzak Opos przebierający nóżkami. W końcu w piątkowy wieczór trzeba było w coś zagrać 🙂

Inis

Do tej gry przymierzałem się długo i jakoś nigdy nie było w nią okazji zagrać. Dużo się o Inis mówiło przez ostatni rok, a biorąc pod uwagę poprzednie gry tego typu wydane przez wydawnictwo Matagot (Kemet, Cyklady), mój apetyt rósł i rozważałem nawet kupno tego tytułu. Tak się właśnie złożyło, że Storm dysponował pożyczonym egzemplarzem i nie było innej możliwości, aby nie zagrać w Inis w pierwszej kolejności.

Gra okazała się bardzo miodna, choć szczerze mówiąc piątkowa rozgrywka schłodziła moją decyzję o jej  kupnie. Inis jest świetnie wydana, zwłaszcza podobały mi się zazębiające się kafelki obszarów i grafiki na kartach. Co do mechaniki, to jest typowy area control sterowany poprzez zagrywanie kart akcji, które draftujemy na początku każdej tury. Rozgrywka jest bardzo agresywna i dynamiczna. Tutaj bardziej liczy się spryt i czujność niż brutalna bezpośrednia walka. Inis to gra, w której z lidera można w jednej chwili przestać się liczyć w walce o zwycięstwo. Cieszą 3 różne warunki wygranej, co zdecydowanie zwiększa głębię rozgrywki. Jedynym mankamentem gry jest tłumaczenie kart, niby tekst jest napisany po polsku, ale nie raz zdarzało się go czytać kilkukrotnie, aby móc zrozumieć ich sens.

To co zniechęciło mnie do kupienia tej gry, to fakt że Inis jest grą, którą trzeba się sukcesywnie uczyć, od poznania wszystkich kart w grze (zwłaszcza kart akcji) po umiejętności sytuacyjnego ich zagrania. W swoim bezpośrednim gronie trudno by mi było tak często wyciągać na stół ten tytuł, aby wszyscy gracze świadomie i w pełni rozumieli głębię tej gry. Stąd wolę w nią pograć w gralni lub klubie, niż by pudło miałoby kurzyć się na mojej półce wstydu.

Clank

Na dobranoc w piątek i w sobotę udało się nam zagrać w Clanka. Tę grę miałem okazję już poznać wcześniej i też miałem ją na zakupowym radarze. Dwie rozgrywki jakie udało się zagrać rozwiały moje wątpliwości i w zasadzie czekam jedynie na to, aż Lucrum Games wyda w końcu polską wersję tej gry. Będzie to pierwsza gra, dzięki której będę mógł nauczyć swojego syna mechaniki deck buildingu. Zresztą Clank to świetna, luźna i wesoła gra, którą można zaproponować całej rodzinie. Jej przygodowy rys i motyw wyciągania kostek obrażeń jest fantastyczny do spędzania czasu przy stole. Jedyny mój dylemat, to czy kupić Clanka w wersji „klasycznej” czy bardziej skomplikowanej w kosmosie.

Clank: Smocza furia

Klimat Clanka, w którym przemierzamy lochy w poszukiwaniu skarbu jest niesamowity i daje wiele, wiele frajdy.

Montana

Pierwszą grą w jaką zagrałem już na zabrzańskiej hali to Montana. To w zasadzie zwykły worker placement, w którym oryginalnym motywem było swoiste „koło fortuny” w dociąganiu drewnianych figurek osadników. Kolor osadnika determinował surowce jakie można pozyskać. Posiadane zasoby można przeznaczyć do rozbudowy osady umieszczając na heksagonalnej mapie kafelki przyległe do wybudowanej już osady. Ten gracz, który jako pierwszy wykorzysta wszystkie swoje kafelki wygrywa grę.

Montana jakoś mnie nie zachwyciła. Nie było w tym tytule polotu. Ot, solidnie wydana gra ze średnio wykorzystanym potencjałem mechaniki worker placement.

Montana

Początek osadnictwa na dzikim zachodzie. Budujemy osadę gdzieś na końcu cywilizacji.

Sagrada

To co przykuło moją uwagę już podczas tegorocznego Pyrkonu, to pięknie wykonana Sagrada. Niestety miesiąc temu trudno było się dopchać do stołu, aby to wypróbować. Na szczęście Pionek XXIX zrekompensował mi ten zawód. To kościana gra, w której przez odpowiedni draft kości gracze układają katedralny witraż. Na początku każdy z graczy wybiera szkielet witrażu spośród 4 wylosowanych wzorów, co znacznie utrudnia przyszłe budowanie. Następnie pierwszy gracz rzuca odpowiednią liczbą kości i jako pierwszy dociąga jedną kość, a po nim następni. Mimo, że na pierwszy rzut oka gra wygląda na lekką grę, to jednak aby wykorzystać dodatkowe punktowanie lub akcje staje się dość wymagającym abstraktem. Najczęściej dopiero na końcu rozgrywki zaczynamy zdawać sobie sprawę z popełnionych błędów. Myślę, że jak wydawnictwo Foxgames wyda tę grę, to będę bardzo poważnie rozważał jej zakup.

Sagrada

Tak wygląda składanie przepięknego katedralnego witrażu.

Glory: A Game of Knights

Glory: A Game of Knights to prototyp gry, o którym słyszałem już od dawna. Pojawiał się na wielu konwentowych unpubach i postanowiliśmy, że także przyjrzymy się tej grze. Dzięki uprzejmości Wisa udało nam się dopchać do stołu, bo trzeba przyznać, że prototyp cieszył się dość sporym zainteresowaniem.

Glory to gra o turniejach rycerskich. Przez pierwszą fazę gry gracze rozwijają postać swoich rycerzy, by ostatecznie w dwóch fazach turnieju rycerskiego (w dwóch miastach) walczyć o punkty chwały. Gra to typowy worker placement, gdzie gracz rozdysponowuje swoimi pięcioma giermkami, połączony z właśnie fazą walki rycerskiej. Mi osobiście podobała się najbardziej część turniejowa, w trakcie której gracze rzucają kośćmi siły, pancerza oraz wierzchowca, aby rozstrzygnąć wynik pojedynku. Ten kto wygra 2 rundy walki wygrywa starcie i przechodzi do kolejnego „play-offu”.

Moje wrażenia z rozgrywki są bardzo pozytywne. Glory to połączenie solidnego euro z motywem kościanego pojedynku. To, do czego mógłbym się przyczepić, to mnogość komponentów. Nie jestem przekonany, czy potrzeba w niej aż tak dużo rodzajów żetonów: pomocnicy, relikwie, modlitwy, itd. Tak wielka liczba elementów, może z początku utrudniać zrozumienie gry. Nie mniej jednak będę kibicował chłopakom, którzy zamierzają wydać Glory: A Game of Knights korzystając z platform finansowania społecznościowego (była mowa o jednoczesnej kampanii na kickstarterzezagramwto).

Glory: A Game of Knights

To co najbardziej podobało mi się w Glory, to pojedynki rycerskie.

Strażnicy Xobos

Ten tytuł był mi już znany od jakiegoś czasu, a od niedawna ruszyła też zbiórka na wydanie tej gry na platformie zagramwto. Z wielką obawą zasiedliśmy do tej gry, bo jeszcze świeże w nas były emocjonalne rany jakie zadał nam Wyścig Odkrywców, gra tego samego wydawnictwa Imagine Realm. Niestety już na początku tłumaczenia zasad, okazało się, że są one bardzo abstrakcyjne, sformalizowane i moim zdaniem wymagają zdecydowanego wygładzenia. Być może pomogło by mniej chaotyczne tłumaczenie reguł i posiadanie spójnego prototypu, bo wersja w którą graliśmy zawierała elementy z różnych faz rozwoju, co też nie pomagało zrozumieć zasady.

Sama gra natomiast przypominała RTS’a na planszy, gdzie w trakcie 15 rund strony walczą o limitowane zasoby na planszy (surowiec i energia). Pozyskiwane kryształy energii będą stanowić bazę punktów zwycięstwa na koniec gry. To co w tej grze było najciekawsze, to programowanie interakcji między sąsiadującymi ze sobą Strażnikami: wsparcie, leczenie, walka, itd).

Ostatecznie gra nie zachwyciła zarówno mnie jak i reszty, choć przyznać trzeba że udało się nam zagrać dosłownie tylko kilka pierwszych rund. Wątpię jednak czy zmieniło by to moją negatywną ocenę tej gry.

Strażnicy Xobos

Mimo dużego potencjału Strażnicy Xobos okazał się grą niedopracowaną i wymagać powinna wygładzenia reguł gry.

Battlestar Galactica

Wyjazd na Pionek XXIX nie byłby pełny, gdyby sobotni wieczór nie skończył się tradycyjną już rozgrywką w Battlestar Galactica. Tym razem tostery w osobach ujawnionego Wookiego i ukrywającego się, podstępnego, wrzucającego non stop kłody pod nogi, manipulującego swoimi słodkimi oczkami Futrzaka, doprowadziły do szybkiego końca ostatków gatunku ludzkiego. Brutalny i bezpardonowy abordaż centurionów na mostek kapitański zakończył zabawę. Nie muszę mówić, że jak zwykle grało się miodnie.

Battlestar Galactica

W tej rozgrywce w BSG widać w jaki ciężkiej sytuacji byli ludzie. Przeklęte tostery!

Azul

Niedzielny pionkowy rekonesans rozpoczął się od wizyty przy stole wydawnictwa Lacerta, który prezentował szeroko komentowaną w sieci grę Azul. Zasady gry okazały się na tyle proste, że sami szybko zapoznaliśmy się z instrukcją i rozpoczęliśmy grę. Rozgrywka okazała się bardzo przyjemną układanką mozaiki. To w połączeniu z przepięknie wykonaną grą sprawiło, że złamałem się i kupiłem pudło tuż po zakończeniu rozgrywki. Jest praktycznie pewny, że ten tytuł bardzo często zawita na moim stole.

Azul

Budowanie mozaiki w stylu andaluzyjskim okazało się na tyle ciekawe, że zakupiłem ten zacny tytuł.

Minerały

Minerały to prototyp gry, który mignął mi na Pyrkonie, jednak nie miałem wtedy okazji zagrać w ten tytuł. Dlatego ucieszyłem się, że Pionek XXIX dał mi możliwość zagrania na stanowisku wydawnictwa Games Factory. Rozgrywka przebiegała płynnie, choć nie do końca zrozumieliśmy co to znaczy „odcięty fragment planszy”. W skrócie gra polega na „skakaniu” na kolejne kafelki heksagonalnej planszy, zabierając do siebie płytkę, na której byliśmy przed skokiem. Odległość skoku zależy od wartości kafelka, z którego rozpoczynamy skok, czym cenniejszy tym dalszy skok w linii prostej. Za zebrane kafelki możemy kupować punktujące karty lub aktywować akcje pomagające w poruszaniu się po planszy (np. umożliwić zakręt lub wymienić się pozycją z przeciwnikiem).

Mimo, że grało się dość płynnie, to powiem szczerze, że gra mnie nie zachwyciła, ale też nie zniechęciła. Gdy ktoś będzie bardzo nalegał to pewnie zagram, ale sam raczej nie będę orędownikiem rozłożenia Minerałów na stół. Warto na koniec wspomnieć, że Minerały to owoc pracy magisterskiej autorki gry.

Minerały

Ot taka heksagonalna układanka.

Steamrollers

Rzutem na taśmę, kiedy została nam już dosłownie godzinka usiedliśmy do gry Steamrollers prezentowanej przez wydawnictwo Portal Games. Mimo, że tytuł ten należał do linii wydawniczej 2Pionki, to jednak wyglądał intrygująco. Otóż każdy gracz przed sobą posiada kartkę z heksagonalną mapką podzieloną na obszary, reprezentowane przez kolor i wartość na kości. Gra polega na tym, aby budować połączenia kolejowe między miastami i punktować za przetransportowane towary między nimi. Każdy obszar (odpowiedni kolor) potrzebuje innych towarów. Steamrollers to gra kościana, w której pierwszy gracz rzuca odpowiednią liczbą kości i jako pierwszy wybiera kość z liczbą oczek wykonując akcję, np. budowy linii kolejowej, transportu towaru, wykup akcji itd…

Mimo początkowych oporów, gra mnie naprawdę wciągnęła. Po pierwsze nie jest trywialna, po drugie graliśmy tylko w wersję podstawową, a bardziej zaawansowane warianty zawierają sekretne cele czy też utrudnienia na mapie. Summa summarum tytuł ten tak mnie zafascynował, że nie odmówiłem sobie zakupu pudła. Muszę przyznać, że z tego powodu Pionek XXIX mnie pozytywnie zaskoczył.

Steamrollers

Kartka na której tworzymy połączenia pomiędzy miastami, aby punktować za transport towarów.

Pionek XXIX – wrażenia

Mimo wcześniejszych obaw, które opisałem w pierwszym akapicie, to jednak Pionek XXIX uważam za bardzo udany (mimo braku Bazarka nie wróciłem do Poznania z pustymi rękami). Po pierwsze udało się znowu spotkać ze znajomymi, a to już jest walor sam w sobie. Kolejna sprawa to liczba nowych tytułów, w które zagrałem, świetnie uzupełniła uczestnictwo na Pyrkonie, bo w wiele gier w Poznaniu nie dało się zagrać. Mimo, że Pionek XXIX był zdecydowanie mniejszym konwentem, to jednak w Zabrzu mogłem skupić się jedynie na planszówkach.

Cieszy także ekspozycja wydawnictw, bo jeśli brać pod uwagę ich profil wydawniczy, to przywieźli ze sobą spore portfolio. Tutaj ciekawym przykładem jest Portal Games, który wystawił do prezentacji zdecydowanie więcej gier niż to było na Pyrkonie (tam skupił się głównie na promocji dwóch tytułów Fotosyntezie i DeCrypto). Rozumiem argumenty Wydawnictwa, że chce ogniskować promocję punktowo na konkretnych tytułach, ale mnie jako geeka takie argumenty nie zadowalają. Pochwalić mogę także wydawnictwa Egmont, Phalanx (Vertima), Foxgames, Lacerta, Games Factory.

Jeśli chodzi o same gry, to odczuć było, że w tym roku królują krótsze gry, często familijne, a także abstrakty. Moim zdaniem, Pionek XXIX zawojowały takie gry abstrakcyjne jak: Sagrada, Minerały, Azul, Steamrollers.

Na koniec

Jak każdy konwent – Pionek XXIX nie jest pod tym względem wyjątkiem – sprowokował nas do długiej dyskusji na temat światka gier planszowych. Wracając w deszczowy wieczór do Poznania mieliśmy czas by na gorąco rozmawiać o rozegranych przez cały weekend grach, o tym w jakim kierunku ewoluują gry planszowe, o polityce poszczególnych wydawnictw, o jakości polskich recenzentów, jakie będą nasze kolejne planszówkowe zakupy. Pozostał także niedosyt, zwłaszcza że ostrzyliśmy sobie zęby na Rising Sun. Jednak jednym z ważniejszych tematów jaki się pojawił, to miejsce które zastąpi nam zimową edycję Pionka. Powstała bowiem luka w naszym konwentowym kalendarzu, którą należałoby wypełnić wyjazdem w jakieś inne ciekawe miejsce na planszówkowej mapie Polski.

Przydatne linki: