Planszówki na Narodowym – mój najkrótszy w życiu konwent

Ruszamy na Planszówki na Narodowym

Zbliża się zima, a to czas w którym tradycyjnie wyjeżdżamy na jakiś planszówkowy konwent. Jednak w tym roku, pierwszy raz nie została zorganizowana zimowa edycja Pionka. Zatem całą bandą postanowiliśmy wybrać się na warszawski konwent Planszówki na Narodowym, jego bodajże 4 edycję. Słyszałem sporo pozytywnych komentarzy na temat wcześniejszych edycji tej imprezy. Co więcej śledziłem na bieżąco planowaną ofertę wydawnictw, która jak na jeden dzień imprezy dawała całkiem ciekawą paletę gier do zagrania. Z tych oto powodów z nadzieją i sporymi oczekiwaniami ruszyliśmy w piątkowe popołudnie w stołecznym kierunku.

Piątkowa podróż nie mogła się jednak obyć bez stałych wątków, czyli oczekiwania w korku na autostradzie. Kolejny raz okazało się, że czas jazdy do miejsca imprezy jest constant, niezależnie od tego gdzie ona ma miejsce. Co ciekawe, godzina stania w korku skróciła oczekiwany czas całej podróży o 30 minut… Jak to powiedział Cagliostro w Panu Samochodziku „Świat jest iluzją”. Pozostawię jednak te rozważania na jakiś inny czas.

Gdy dotarliśmy szczęśliwie do gawry Oposa, po szybkim mizi mizi rzuciliśmy się w wir rozgrywki w Sid Meyer’s Civilization: A New Dawn. Tłumaczenie gry naszemu gospodarzowi, dla którego była to pierwsza rozgrywka, plus samo granie zajęły Nam tyle czasu, że po wszystkim grzecznie złożyliśmy się do snu.

Sid Meyer's Civilization: New Dawn

Nowa Cywilizacja jest zdecydowanie krótszą i bardziej dynamiczną grą od swojej poprzedniczki. Jednocześnie jest to całkiem inna gra.

Czas start

Planszówki na Narodowym to jednodniowy konwent, który miał rozpocząć się o godzinie 10. Z poprzednich relacji wiedzieliśmy, że musimy pojawić się dość wcześnie, bo impreza przewidywała ograniczoną liczbę miejscówek. Przy stadionie znaleźliśmy się już pół godziny przed otwarciem. W przeciwieństwie do wielu stojących na siarczystym mrozie i smogu, udało nam się szybko wejść do środka. Niestety impreza zaczęła się z 25 minutowym opóźnieniem, co wywołało lekką frustrację, zwłaszcza tych, co stali na zewnątrz. W końcu weszliśmy na halę wystawową i zaczęliśmy szybki rekonesans w celu ustalenia co jest i w co warto by zagrać.

Stadion Narodowy

To była moja pierwsza wizyta na Stadionie Narodowym i sam obiekt zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie.

Naszym pierwszym zdziwieniem była stosunkowo mała liczba rozłożonych stołów. Już po chwili od wejścia, większość z nich była zajęta, a to był dopiero początek imprezy. Nie minęła dosłownie minuta i już mieliśmy pierwsze rozczarowanie. Wydawnictwo Phalanx nie wystawiło do gry swoich dwóch nowych gier: AuZtralia i Lincoln. Były tylko do kupienia. Szkoda, bo wymienione gry są na moim radarze już od jakiegoś czasu. A jak wiadomo, bardzo rzadko kupuję planszówkowego kota w worku.

Obeszliśmy całą salę z prezentowanymi grami i zgodnie stwierdziliśmy, że jest dość skromnie, zwłaszcza w interesujące nas tytuły. Większość pokazywanych gier to były lekkie gry familijne. Nie mniej jednak było kilka tytułów, w które chcieliśmy zagrać. Nie tracąc więcej czasu na rozglądanie się i widząc ubywające wolne miejsca przy stołach, ruszyliśmy do jednego z nich.

Szarlatani z jednego takiego miejsca

Pierwszą (i jak się potem okazało ostatnią) naszą grą tego konwentu była gra Szarlatani z Pasikurowic (świetnie przetłumaczona gra oryginalnej niemieckiej nazwie: Die Quacksalber von Quedlinburg). Chcieliśmy poznać co w sobie ma gra, która wygrała w tegoroczny Spiel des Jahres (gra roku). To niepozornie wyglądające pudło okazało się fantastyczną grą, przy której każdy z nas zacnie się bawił.

Szarlatani z Pasikurowic

Szarlatani z Pasikurowic to bardzo przyjemna, wywołująca sporo śmiechu i emocji gra typu push your luck.

W grze gracz wciela się w tytułowego szarlatana, który warzy mikstury w swoim magicznym kociołku. Do tego celu używa przeróżnych składników wyciąganych z woreczka, którego liczbę składników zwiększamy podczas rozgrywki. Gdy gracz wylosuje składniki białe o sumie oczek większej niż 7, wtedy alchemiczny kocioł wybucha. Stąd clue tej gry polega na tym, aby warzyć jak najdłużej i nie doprowadzić do eksplozji. Szarlatani z Pasikurowic to typowy push your luck i bag building, ubrany w lekką sałatkę punktową. To nie oznacza, że gra jest trywialna. Wręcz przeciwnie, trzeba się sporo nagimnastykować nad swoją strategią budowania woreczka ze składnikami.

To o czym warto wspomnieć, to liczba możliwości alchemicznych reguł. Na początku każdej rozgrywki losujemy jakie reguły łączenia składników obowiązujące w danej grze. Liczba potencjalnych kombinacji wręcz oszałamia. To sprawia, że każda rozgrywka ma wręcz niepowtarzalne zasady gry.

1h 40min. które wstrząsnęły naszym Światem

Ukontentowani skończyliśmy grać w Szarlatanów i chcieliśmy dołączyć do kolejnego stołu. Okazało się, że nigdzie nie ma wolnego miejsca. Aby zagrać trzeba było czekać nawet do godziny czasu, co biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia z tego typu imprez było dość osobliwe. Postanowiliśmy zatem obejrzeć inne atrakcje konwentu. Jedną z nich był gamesroom, który niestety okazał się mały, ciasny, duszny, a biblioteka gier składała się głównie z casualówek. Nawet gdybyśmy znaleźli sobie coś do zagrania, to nasze kości są już za stare, aby godzinami grać na podłodze.

Drugim miejscem i zarazem ostatnim, które napawało nadzieją był pokój z prototypami. Spotkaliśmy tam Wisa cierpliwie ogrywającego swoją grę Glory: Game of Knight. Było tam wystawione kilka gier wartych zagrania. Tyle, że znowu brakowało miejsc do gry i było dość duszno.

Ostatnią deską ratunku, wręcz aktem desperacji, było pomieszczenie z grami dla seniorów, ale po krótkiej dyskusji daliśmy sobie z tym spokój. Trzeba było postanowić co dalej robimy. Mieliśmy w zasadzie 2 możliwości do wyboru. Albo staramy się „wbijać” w poszczególne tytuły czekając za każdym razem w kolejce do zagrania. Albo pożegnać się z konwentem, oszczędzić czas i zagrać u Oposa we własne tytuły. Z żalem wybraliśmy tę drugą opcję, mając na uwadze fakt, że wśród wystawionych gier nie było takich, na których aż tak bardzo nam zależało.

W ten oto sposób już przed godziną 12 byliśmy na zewnątrz stadionu, a konwent Planszówki na Narodowym trwał dla nas 1h i 40 minut. To była najkrótsza impreza planszówkowa, na której byłem.

Planszówki przyszły do nas

Przyjazd na konwent to przede wszystkim okazja do wspólnego grania. Dlatego też zamiast roztrząsać rozczarowanie jakie zaserwował nam Planszówki na Narodowym zorganizowaliśmy sobie swoje własne granie. Na rozgrzewkę zagraliśmy w Sushi Go i Eksplodujące Kotki. Zwłaszcza ten drugi tytuł sprawił, że świetnie się bawiliśmy.

Daniem głównym tego dnia był Clash of Cultures, wspaniała gra cywilizacyjna 4X w okresie starożytności. W czasie grania trzeba było maksymalnie używać swoich zwojów nerwowych. Albowiem liczba potencjalnych możliwości powodowała, że proste dodawanie liczb stanowiło poważne wyzwanie. Wszyscy znaliśmy już tytuł, choć wymagał on przypomnienia zasad. Nie mniej jednak grało się przyjemnie, a rozgrywka była bardzo wyrównana.

Clash of Cultures

Clash of Cultures to gra, w której gracz wciela się w przywódcę jednej ze starożytnych nacji.

Po około 4 godzinnej grze mieliśmy jeszcze niedosyt, zatem zabraliśmy się za Clanka z nowo otwartym dodatkiem Clank! Expeditions: Gold and Silk. Nowością jaką wprowadził dodatek było nurkowanie, które wymuszało, aby bohater rozpoczynający ruch pod wodą musiał kończyć go na powierzchni. W przeciwnym razie tracił punkt życia. Można było się przed tym zabezpieczyć kupując nowo wprowadzony przedmiot: kask do nurkowania.

Generalnie w moim odczuciu dodatek to głównie nowa plansza z „podwodnymi” regułami. Fajne urozmaicenie, ale jakoś na razie nie czuję potrzeby, aby rozbudowywać swoją podstawkę o tę pozycję. To co bardziej „rozkwiatkowało” nam wszystkim mózgi to późniejsza zapowiedź Brzdęka Legacy.

Wcześniejsze kilka rozgrywek w Eksplodujące Kotki pozostawiły niedosyt. Zatem mając jeszcze siły sięgnęliśmy ponownie po tę karciankę. Tym razem dostaliśmy takiej głupawki, że po wszystkim trudno mi było potem usnąć, mimo że pora była już bardzo późna.

Gloomhaven

W drugi dzień naszego wyjazdu mieliśmy poświęcić na Gloomhaven. To gra otoczona legendą, która przebojem zdobyła pierwsze miejsce w rankingu BGG. To równocześnie gra smok, dungeon crawler posiadający ponad 90 scenariuszy w samej podstawce. A na dodatek to gra typu legacy. Nie ma takich pieniędzy, aby odwieźć Planszożercę od chęci zagrania w ten tytuł. Chciałem skonfrontować te wszystkie ochy i achy.

Już sam rozmiar pudła może wywołać zawrót głowy, bo jest ono gigantyczne i w dodatku po brzegi wypełnione planszówkową zawartością. Po tłumaczeniu zasad, zagraliśmy pierwszy scenariusz, który potraktowaliśmy dość lekko i swobodnie. To nie mogło się skończyć dobrze dla naszych bohaterów, którzy ostatecznie zostali pokonani w trzecim (ostatnim) pomieszczeniu.
Pomimo porażki grało się bardzo przyjemnie.

Pudło Gloomhaven

Pudło Gloomhaven jest wręcz monumentalne, o ciężarze nie wspominając. Dla nie wtajemniczonych robi wstrząsające wrażenie.

Gloomhaven spokojnie można nazwać RPGiem na planszy, przy którym można wczuć się w klimat opowieści. Gra oferuje ciekawe opisy postaci, miejsca, opowieści. Co więcej mechanika gry jak na dungeon crawler jest bardzo przyzwoita, zawiera interesujący system walki, zarządzania kartami umiejętności bohatera (podobny trochę do Middle-Earth Quest). To co najbardziej przypadło mi do gustu, to levelowanie postaci. Bohater dostaje punkty doświadczenia za każdym razem, kiedy aktywuje niektóre akcje na swoich kartach umiejętności.

Moje wrażenia z gry są jak najbardziej pozytywne. Mimo tego, że była to moja pierwsza rozgrywka, to jednak intuicyjnie czuję, że Gloomhaven jednak nie zasługuje na „pudło” w rankingu BGG. To oczywiście nie oznacza, że gra nie jest godna polecenia.

Pierwszy scenariusz Gloomhaven

Rozegraliśmy pierwszy scenariusz w Gloomhaven i niestety nasi bohaterowie zostali pokonani przez gromadę szkieletów.

Największymi jej mankamentami są cena gry jak i jej rozmiar. Bo przed ewentualnym zakupem wciąż będę zadawał sobie pytanie, czy nasza planszówkowa ekipa będzie miała ochotę grać w 90 scenariuszy? Czy gra nie znudzi się już po pierwszych 10 grach? Szkoda, że twórcy gry nie podzielili jej zawartości na kilka mniejszych części i zaoferowali podstawkę z około 20 rozgrywkami (jak to było np. z Pandemią Legacy). Gracze, którzy chcieliby kontynuować historię dokupywaliby kolejne scenario packi. A tak czeka nas duża zagwozdka czy kupić Gloomhaven’a i zmierzyć się z jego epickością.

Podsumowanie

Niestety jak wszystko co dobre, także wyjazd do Stolicy na konwent Planszówki na Narodowym musiał się kiedyś skończyć. Weekend minął za szybko. Świetnie się bawiliśmy, choć nie ma co ukrywać sama impreza bardzo nas rozczarowała. To był nasz pierwszy raz na Planszówki na Narodowym i chyba raczej ostatni. I to nie chodzi o samą organizację imprezy (no może poza zbyt małą liczbę stołów do grania zarówno w hali wystawowej jak i gamesroomie). Chodzi raczej o nasze oczekiwanie wobec wydarzenia jakim były Planszówki na Narodowym. Spodziewaliśmy się czegoś bardziej geekowskiego, a zastaliśmy mydło i powidło z naciskiem na gry familijne. Gdybyśmy byli bardzo zdeterminowani, to czekalibyśmy cierpliwie na takie tytuły jak Gizmos, Gùgōng, Dochodzenie, Bolidy, Ilos, Monolith Arena. Jednak parcia takiego nie było, a wymienione gry z pewnością nie uciekną i kiedyś będzie okazja w nie zagrać.

Dodatkowe Linki:
galerie zdjęć: