Pyrkon 2019 – relacja

Znowu ten Pyrkon 2019

Pyrkon 2019 przypomina, że minął już kolejny rok. Który to już raz, z wypiekami na twarzy przechodziłem bramki, pełen ekscytacji? Niczym Alicja przekraczałem granicę lustra wchodząc, prawie dosłownie w świat magii. Trudno to wyjaśnić osobie, która nigdy nie była na tego typu imprezie. Nawet powietrze pachnie inaczej, gdy otaczają Ciebie rzesze roześmianych, pełnym entuzjazmu, kolorowo poprzebieranych młodych ludzi. Ogrom atrakcji i miejsc za każdym razem mnie przytłacza. W zasadzie zawsze, świadomie sprowadzam swoją obecność na Pyrkonie tylko do planszówek i spotkania ze znajomymi. A nawet tego nie da się satysfakcjonująco wyeksplorować. Tegoroczny Poznański Konwent Fantastyki nie był wyjątkiem. Oprócz wulkanu niesamowicie pozytywnej, mobilizującej energii pozostaje wielki niedosyt. Chciałoby się jeszcze więcej i intensywniej.

Ta edycja Pyrkonu jak każda poprzednia miała swoją specyficzną dynamikę. Tym razem nie mogłem być już od początku w piątek po południu. Przygodę zacząłem „dopiero” w sobotę rano. I mimo tego, że nadal miałem do dyspozycji dużo czasu, to jednak na samej imprezie zagrałem jedynie w 2 tytuły: AuZtralię i Newtona. Resztę grania rozegraliśmy w warunkach domowych. Dlaczego tak? Otóż między innymi dlatego Pyrkon 2019 osiągnął kolejne pobite rekordy. Pierwszy to rekord frekwencji – według wstępnych szacunków konwent odwiedziło ponad 50 tysięcy uczestników. Ten fakt czuło się zwłaszcza w sobotę, gdzie na halli wystawców było masakrycznie tłoczno, pomimo bardzo szerokich korytarzy pomiędzy stoiskami. To właśnie tłumy  skłoniły nas do szybszego opuszczenia obiektu. Albowiem wszystkie stoły były pozajmowane, a nie chcieliśmy zbyt długo czekać (patrz: tracić czasu) aż zwolni się miejsce. Jedynie rozejrzeliśmy się po hali wystawców co oferują, pozwiedzaliśmy kilka ekspozycji i szorowaliśmy do chaty, aby nacieszyć się planszówkami w domowym zaciszu.

Newton gra planszowa.

Rozgrywka w Newtona to umiejętne budowanie swojego silniczka.

Drugi, nie mniej spektakularny rekord to rozmiary Games Roomu, które osiągnęły poziom 3,5 tysiąca krzeseł. Same jednak liczby nie odzwierciedlają wrażenia jakie na nas zrobiło, gdy weszliśmy do hali 6, gdzie stoły widać było aż po horyzont. I co było najbardziej wstrząsające – wszystkie miejsca były zajęte. A trzeba zauważyć, że sekcja gier RPG miała swoją odrębną, także wcale nie małą halę. Pokusiliśmy się nawet o sformułowanie heurystycznego prawa: „Niezależnie od tego ile miejsc posiada pyrkonowy games room, podczas konwentu są one zawsze zajęte„. Tutaj należą się duże słowa uznania dla organizatorów games roomu, którzy potrafili ogarnąć tak ogromną kuwetę.

Pyrkon 2019 to jeszcze jedna nowość. Tym razem udało się wreszcie namówić dwóch planszówkowych maniaków: Storma i Oposa, z którymi rozegrałem już nie jedną grę, aby wreszcie odwiedzili Pyrkon. Trwało to wiele czasu i namów, ale wreszcie przełamali swoje lęki i zawitali po raz pierwszy na Poznański Konwent Fantastyki. Mieliśmy okazję całą bandą przeciskać się przez tłum w poszukiwaniu jakiegoś miodnego tytułu do gry i wchłaniać atmosferę nerdozy ładując swoje planszówkowe baterie. Mam nadzieję, że ich wrażenia były tak samo pozytywne jak moje.

Wystawcy

Pyrkonową relację zacznę tym razem od tego, co zaprezentowali w tym roku wystawcy. Napiszę jedynie o tych co zauważyłem lub wywarli na mnie pozytywne wrażenie. Nad tymi, co mnie rozczarowali nie będę się nadmiernie znęcał lub w ogóle pominę milczeniem.

Pierwsze co przykuło mój wzrok, gdy w sobotę przybyliśmy na hale wystawców to Phalanx Games. Mieliśmy niesamowite szczęście, bo akurat wolny był stół z AuZtralią, do którego od razu zasiedliśmy. AuZtralia to tytuł, który miałem na radarze już od dawna. Bardzo żałowałem, że nie mogłem w niego zagrać na Planszówkach na Narodowym. Poza tym oferta Phalanxów była dla mnie jako geeka bardzo ciekawa, bo oprócz AuZtralii rozstawione były: U-Boot, Zimna Wojna, Lords of Hellas czy Top Kitchen.

Drugim stanowiskiem, którego nie można było ominąć to ekspozycja Rebela. Widać było, że Rebel to nie tylko największy planszówkowy potentat w Polsce, ale że za nim stoi potęga Asmodee. Sam byłem bardzo pozytywnie zaskoczony ofertą na stołach, bo była bardzo geekowska. Można było zagrać w Nemesisa, Podróże w Śródziemiu (premiera), X-winga, Keyforge, Drako, sesję D&D, a nawet prototyp gry Zona. Największy nacisk był postawiony na 2 flagowe tytuły X-wing i Keyforge, co zresztą nie wcale mnie dziwi.

Pochwalić muszę także wydawnictwo Lucrum Games, które pokazywało Clanka i Newtona. Dwie gry, które raczej odstawały od dotychczasowego profilu tego wydawnictwa. Przyzwoicie prezentowała się Galakta, przy stoisku której można było zagrać w Posiadłość Szaleństwa z premierowym dodatkiem. Poza tym sprzedawano po bardzo okazyjnych cenach kilka ciekawych tytułów i całe tony pudeł z pierwszej edycji X-Winga. Sam skorzystałem z przeceny i zakupiłem New Angeles.

I choć to nie moja bajka, nie sposób było także nie zauważyć obecności Black Monka, który oprócz serii Munchkina prezentował swoje rpg’owe pozycje, z My Little Pony RPG na czele.

Modułowa plansza Podróży przez Śródziemie

Aplikacja mobilna staruje budowaniem modułowej planszy w Podróże przez Śródziemie.

To co mnie rozczarowało, to oferta wydawnictwa Portal, które całą swoją ekspozycję (około 10 stołów jak nie więcej) przeznaczyło jedynie na jeden tytuł: Reykholt. Szkoda, że nie poświęcono choćby 1-2 stołów na promocje innych tytułów. Zapewne taka strategia jest z punktu widzenia wydawnictwa racjonalna i zrozumiała, jednak patrząc z mojej strony to wielkie rozczarowanie.

Drugi niedosyt jaki miałem, to ekspozycja wydawnictwa Cube. Przez te ostatnie lata przyzwyczaili mnie do zdecydowanie bardziej ambitnego materiału. A w tym roku z nowości prezentowano jedynie Stellum i trzecią część serii Century: Nowy Świat.

Reszta wydawnictw zaprezentowały swój, często mało dla mnie istotny poziom lub treść.

Strategia na granie

Na pierwszy rzut oka, w tym roku liczba gier poznanych na samym Pyrkonie nie powaliła. Jednak spowodowane to było tym, że z góry założyłem sobie, że raczej nie będę grał w tytuły zakwalifikowane to tzw. listy top 30 Pyrkon poleca. Bo te gry będą dostępne w siedzibie stowarzyszenia Druga Era. Zatem nie było sensu bić się o stoły akurat odnośne tych pozycji. To z czego bardzo się cieszę, to rozgrywki w AuZtralię i Newtona, które wytłumaczono nam na hali wystawców. Kolejne dwa tytuły, które można było zagrać na Pyrkonie, czyli U-Boot jak i Podróże przez Śródziemie zagraliśmy na spokojnie w chacie.

To czego żałuję i pozostawia poczucie niedosytu, to fakt, że nie zagrałem w następujące tytuły:

  • Keyforge – mimo tylu rozstawionych stołów przez wydawnictwo Rebel, nie udało mi się dopchać do stolika. Szkoda, bo to mogłaby być zacna karcianka do gry z synem,
  • Zona – przy ekspozycji Rebela prezentowano prototyp na podstawie gry komputerowej. Wygląd prototypu intrygował i chciałem w to zagrać, ale akurat kiedy przyszliśmy zagrać stół był zajęty,
  • Pangea – tę grę dewelopowaną przez wydawnictwo RedImp mam na radarze przede wszystkim ze względu na fantastyczną oprawę graficzną. To nie jest jak na początku sugerowano gra podobna do Dominant Species, a raczej do Blood Rage’a. Nie mniej jednak chciałbym tę grę przetestować,
  • Century: Nowy Świat – mogłem tylko krótko podpatrzeć jak wygląda rozgrywka a szkoda, bo znając obie wcześniejsze części dokończyłbym ten tryptyk.

Poniżej postaram się krótko opisać wrażenia z rozgrywek w gry dla mnie nowe.

AuZtralia

Od momentu ogłoszenia wydania gry przez Phalanx Games ciągnęło mnie do tej gry. Już sama szata graficzna, ten lekko kolonialny, orientalny styl intrygował i stymulował wyobraźnię. Osoba Martina Wallace’a twórcy gry też zachęcała do zainteresowania się nią. W pewnym momencie nawet rozważałem zakup gry na kampanii crowdfoundingowej, ale pojawiające się sceptyczne głosy nieco schłodziły mój entuzjazm. Postanowiłem najpierw zagrać i przekonać się czy gra jest warta zachodu. Na szczęście Pyrkon 2019 umożliwił mi to, a wrażenia z gry były bardzo pozytywne.

Auztralia gra planszowa

Tak wygląda kolonizowanie Australii w świecie alternatywnym, gdzie mogą pojawić się Cthulu.

AuZtralia jak sama nazwa wskazuje dzieje się na wyspowym kontynencie w alternatywnej historii odpowiadającej czasom pierwszej wojny światowej. Gracze począwszy od swojego portu zaczynają kolonizować Kontynent budując linię kolejową, farmy i walcząc o dostęp do surowców. Na drodze do dominacji nad Wyspą stać będą pojawiające się w trakcie gry potwory, stylizowane na mitologii Cthulu. Aby się przed nimi bronić gracze muszą inwestować w rozwój oddziałów militarnych, często wspieranych przez najmowanych bohaterów.

Mechanicznie gra polega na wykonywaniu akcji: budowie kolei/farm, handlu zbieraniu surowców, najmowaniu wojska, wykupie bohaterów, przeprowadzaniu ataku na Cthulu. Każda akcja kosztuje odpowiednią liczbę punktów, którą odznaczamy na specjalnym traku odliczającym czas w grze. To oznacza, że mamy do dyspozycji skończoną liczbę czasu na wykonanie wszystkich czynności w grze. Sama kolejność wykonywania akcji jest rozwiązana analogicznie jak w grze Patchwork. Ten kto jest ostatni lub jego żeton jest na wierzchu, wykonuje akcję. W momencie kiedy gracze osiągną około 1/3 czasu, wtedy do gry wchodzi Cthulu, który zaczyna „podążać” na traku czasu wraz z graczami. Wtedy uruchamiane są wydarzenia i ewentualny ruch potworami po mapie w kierunku najbliższej famy lub portu, oczywiście w celu ich zniszczenia.

Plansza gracza w Auztralii

Planszetka gracza w Auztralii.

Gra kończy się, jak wszystkie znaczniki czasu graczy i Cthulu przekroczą wartość 53 lub jeden z portów gracza zostanie zniszczony. AuZtralia to typowa sałatka punktowa łącząca kilka mechanizmów, które są ze sobą bardzo zgrabnie połączone. Punkty można zdobywać zarówno na walce z Cthulu, budowaniu farm/kolei, jak i z uzbieranych kart postaci, które wykupujemy podczas gry. Muszę przyznać, że gra przypasiła, przede wszystkim mojej drugiej połówce, która wręcz nakazała mi zakup tego tytułu. Można się domyślić, że z wielką satysfakcją spełniłem oczekiwania mojej małżonki.

U-Boot

Kiedy przedstawiciele Phalanx Games ogłosili, że będą wspierać w dewelopowaniu gry U-Boot, jak i wydadzą tę grę byłem bardzo podekscytowany. Byłem raczej spokojny o jakość zarówno komponentów jak i przede wszystkim tym, że mechanika gry będzie doszlifowana. Bo sam temat gry pobudzał wyobraźnie, zwłaszcza informację o tym, że rozgrywkę będzie wspierać aplikacja mobilna. Bardzo ucieszyłem się, kiedy Storm oznajmił, że przywiezie U-Boota na tegoroczny Pyrkon 2019 i będzie okazja w to zagrać. Gra już samym swoim wykonaniem, zwłaszcza w wersji KS-owej prezentowała się epicko. Jednak to co najbardziej miodne miało dopiero nadejść.

Uboot dla planszowa

Rozłożony na stole Uboot zwłaszcza rozłożony na macie, wygląda obłędnie.

U-Boot to kooperacyjna gra, symulator okrętu podwodnego z czasów II Wojny Światowej. Gracze wcielają się w załogę niemieckiego okrętu wyruszającego w swoją morską misję i mają do dyspozycji 4 główne role: Kapitana, Pierwszego Oficera, Nawigatora i Mechanika. Te 4 role zarządzają grupką kolejnych załogantów. I tak, kapitan zarządza okrętem, przede wszystkim uzbrojeniem torped i peryskopem. Pierwszy oficer odpowiada za zmianę kursu, obsługę działa 88 mm, a także radiostację. Nawigator oprócz ustalania kursu, zarządza okrętową mesą i co może zaskakiwać działkiem przeciwlotniczym. Rolą mechanika są wszelkiego rodzaju naprawy i konserwacje, ale także przygotowanie silników do zmiany zanurzenia/wynurzenia.

Samą dynamikę rozgrywki mógłbym porównać nieco do XComa, gdzie pod presją czasu gracze muszą wykonywać poszczególne zadania, które generuje im aplikacja mobilna. Rozgrywka dzieli się na wachty, podczas których poszczególni członkowie załogi mogą wykonywać swoje akcje.

To co jest charakterystyczne dla U-Boota, to niesamowity klimat rozgrywki. Gracze rzeczywiście mogą mieć wrażenie, że kierują łodzią podwodną. Rewelacyjny jest sposób wyznaczania kursu, za pomocą uproszczonych narzędzi do nawigowania. Obsługa działa, podchodzenie do okrętu zarówno będąc wynurzonym jak i na głębokości „peryskopowej” daje niesamowite wrażenia. Oczekiwanie na skutek ataku torpedowego i przygryzanie warg, kiedy oczekujący w zanurzeniu okręt czeka na atak bombami głębinowymi. Ten stres, kiedy mechanik musi uporać się z poważnym przeciekiem na pokładzie. Te wszystkie wrażenia zaoferowała mi misja szkoleniowa. Strach pomyśleć co będzie się działo na prawdziwej misji…

Aplikacja mobilna Uboot

Poprzez aplikację mobilną stoimy na kiosku w poszukiwaniu celu.

Rozgrywka w U-Boota okazała się miazgą na mojej planszówkowej psyche. Po zakończonej grze musiałem się kilka chwil zbierać z podłogi. Dla maniaków marynistycznych wrażeń przy planszy, U-Boot jest pozycją obowiązkową. Dla tych co lubią klimatyczne gry także. Imersja jaką osiągnąłem z klimatem gry porównywalna jest z tą jaką mam przy graniu w Battlestar Galactica.

Natomiast trzeba sobie szczerze powiedzieć, że nie jest to gra dla każdego. Ma bardzo duży próg wejścia, a rozgrywka potrafi trwać bardzo długo. Jednak co najważniejsze do tego typu gier należy mieć sprawdzoną i zaprawioną w bojach ekipę. Z tego oto powodu, mimo że gra zgniotła moje suty, nie zamierzam jej posiadać w swojej kolekcji. Nie miałbym z kim w nią często zagrać.

Władca Pierścieni: Podróże przez Śródziemie

Kiedy FFG ogłosiło kolejną pozycją „descentopodoną”, ale tym razem w świecie Śródziemia, który uwielbiam, moja słaba silna wola zaczęła się łamać. Tak jak mogłem oprzeć się przed kupnem takich gier jak: Descent, Imperial Assault czy Posiadłość Szaleństwa, tak w przypadku Podróży przez Śródziemie mury obojętności zaczęły się kruszyć. Ostatecznie postanowiłem jednak poczekać, kto i czy wyda wersję polską (dziś wiemy, że to był Rebel) i jaka będzie polityka wydawania dodatków. Bo to, że tej gry będzie pojawiać się mnóstwo dodatków, było pewne już od samego początku.

I tym razem Storm przytargał ze sobą na Pyrkon 2019 ogromne pudło zawierające dużo planszówkowego dobra. Miałem zatem okazję poznać ten ciekawie zapowiadający się tytuł. Udało się nam zagrać 3 rozgrywki, co dało mi wystarczający ogląd, aby ocenić „Podróże”.

Władca Pierścieni: Podróże przez Śródziemie

Władca Pierścieni: Podróże przez Śródziemie, nasi bohaterowie znaleźli się w nie lada kłopotach.

Na dzień dzisiejszy podstawka oferuje jedną kampanię ze 14 scenariuszami, ale zapowiedziany jest dodatek z kolejną kampanią z 11 epizodami. Podróże przez Śródziemie to kolejna gra FFG, która jest wspierana przez aplikację mobilną. Osoby, które grały w nową edycję Posiadłości Szaleństwa zauważą w „Podróżach” wiele podobieństw. Aplikacja pomaga nam nie tylko budować drużynę i zachowywać stan rozwoju postaci, ale także buduje planszę, narrację i nadaje tempo rozgrywce. To jest niewątpliwie duży plus, kiedy można niejako zapisać sobie stan kampanii po ukończeniu scenariusza. Co więcej, jest możliwość przeglądnięcia dziennika zdarzeń, aby przypomnieć sobie co działo się w poprzednich misjach.

Sama rozgrywka była płynna i czuć było element przygody, kiedy przed bohaterami otwierały się kolejne lokacje do eksplorowania. Odczuwało się także presję czasu, wynikającą z licznika zagrożenia, który wzrastał z tury na turę i niejako odliczał czas do końca rozgrywki. Mechanika gry jest dość prosta. Na początku tury gracze robią tzw. zwiad i przygotowują karty umiejętności do kolejnej porcji zmagań. Następnie każda postać może wykonać 2 akcje ( w tym ruch standardowo o 2 tereny). Najczęściej wykonywanymi akcjami są ruch, przeszukiwanie i walka. To na co jeszcze warto zwrócić uwagę to ciekawy mechanizm wykonywania testów za pomocą kart. Gracz pobiera tyle kart, ile wynika z jego cech postaci i wyszukuje/modyfikuje znak trafienia na pobranej z decka karcie umiejętności. Taki sposób daje sporo możliwości do kombinowania, aby jednak zdać test.

Jeśli chodzi o wrażenia z gry, to mimo że 3 rozgrywki dały mi dużo satysfakcji i wiele śmiechu, to jednak dostrzegam parę aspektów, z którymi mam pewien problem. Pierwszy z nich to zaimplementowane w aplikacji teksty, które prowadzą narrację przygody. Są jak na mój gust zbyt generyczne, a przecież świat wykreowany przez Tolkiena to bogactwo Lore’a, z którego można czerpać garściami (zresztą inne gry FFG własnie to robią, np. Władca Pierścieni: Gra Karciana LCG). Niestety po kilku tekstach w stylu zrób to, podejrzyj tamto, weź to (zwłaszcza jak graliśmy drugi raz ten sam scenariusz) sam łapałem się na tym, że bezwiednie klikałem przycisk „Dalej”. Trzeba jednak przyznać, że w drugim scenariuszu, zwłaszcza na końcu jakość tekstów się znacznie poprawiła i być może czym dalej w las tym narracja będzie bardziej klimatyczna.

Drugi zgrzyt jak mam z „Podróżami” to fakt, że pierwszy scenariusz rozgrywany ponownie był bardzo przewidywalny. Z opinii jakie czytałem o tej grze wnioskowałem, że budowanie planszy przez aplikację jest bardzo regrywalne. Niestety grając 2 razy w pierwszą misję okazało się, że pamiętaliśmy które miejsca (spotkania) nie ma sensu przeszukiwać i kierowaliśmy się bezpośrednio do kluczowych dla scenariusza miejsc.

Te dwa opisane wyżej plusy ujemne sprawiły, że gra zjechała z mojego zakupowego radaru. A szkoda, bo „Podróże” to byłby idealny tytuł do grania z moim synem, który także uwielbia „Władców”. Nie spisuję jednak tej pozycji całkowicie na straty. Poczekam na to, jak FFG będzie będzie rozwijać ten tytuł o nowe dodatki. Być może otrzymany od graczy feedback sprawi, że wiele aspektów gry (zwłaszcza po stronie aplikacji mobilnej) zostanie poprawionych. To może sprawi, że powróci chęć do zakupu tej gry.

Bolidy

Gdy Storm napisał, że przywozi grę Bolidy, to popukałem się w głowę. Nie ma szans, abym zagrał w jakieś takie nie wiadomo co, rzekłem do samego siebie. Tym większe było moje zdziwienie już w trakcie pierwszej rozgrywki w Bolidy. To, jak szybko przewartościowałem swoją opinię na temat tej gry w stosunku do odczuć jakie miałem przed rozgrywką zdziwiło mnie kolejny raz i nauczyło planszówkowej pokory.

Bolidy, pomimo swojego lekkiego tematu okazały się Pędzącymi Żółwiami na sterydach. Albo inaczej, taką właśnie grą powinny być Pędzące Żółwie. Gra jest prosta, do wytłumaczenia w dosłownie 3 minuty, a jednak daje tak dużo satysfakcji, że można w nią grać bez przerwy. Bolidy to świetna gra familijna, filler który można wyciągnąć na każdej imprezie. To był drugi w ten weekend tytuł, który moja ukochana „zmusiła” mnie aby zakupić, oczywiście bez żalu z mojej strony.

Bolidy

Bolidy okazały się świetną, familijną grą, przy której było wiele śmiechu.

Newton

Ostatnią nową grą jaką poznałem podczas Pyrkonu to Newton, prezentowany na stoisku Lucrum Games. Gra to typowy euro sucharek z sałatką punktową, w której wcielamy się w badaczy z epoki nowożytnej. Każdy z graczy startuje z deckiem podstawowych kart akcji: podróż, praca naukowa, pisanie książek, kupno karty nauki, inżynieria oraz kartę jokera. Na tej podstawie gracz jednocześnie rozbudowuje swoją talię jak i na koniec tury poświęca jedną z nich na rozwój swojego silniczka.

Wrażenia z gry mam bardzo pozytywne. Newton okazał się grą, w której zaimplementowano kilka mechanizmów bardzo zgrabnie ze sobą działających. To do czego mógłbym się przyczepić, to brak jakiejkolwiek interakcji między graczami (no może poza podkupywaniem sobie kart akcji). Z drugiej strony właśnie losowy dobór kart akcji w sklepiku co turę i możliwość ich wykupienia przez przeciwnikiem sprawia, że jak na tak suchą grę euro dość sporo w niej nieprzewidywalności. Nie mniej jednak Newton to dobra gra, do której by zagrać nie trzeba będzie mnie długo namawiać.

Wrażenia

Mimo, że jak już wspominałem, na samej hali wystawowej zagrałem jedynie w 2 tytuły, to jednak w czasie trwania całego Pyrkonu udało się zagrać w 13 rozgrywek, w tym 5 nowych dla mnie tytułów opisanych powyżej. To jak na warunki konwentowe całkiem przyzwoity wynik. Bardzo cieszę się, że miałem okazję pokazać Pyrkon 2019 swoim gościom. Co innego jest mieć świadomość ogromu imprezy, a co innego jej doświadczyć. Mam nadzieję, że chłopaki będą chcieli ponownie przyjechać na Konwent, a najlepiej już za rok na kolejną jego edycję.

W tym roku miałem wrażenie, że organizacja Pyrkonu wspięła się ponownie na kolejny wyższy poziom. To nie tylko prawie dwukrotnie większy games room, ale także coraz bardziej atrakcyjni goście, wystawy a nawet spektakle i koncerty. Poznańska impreza z roku na rok staje się coraz jaśniejszą wizytówką miasta. Chwile spędzone na Pyrkonie to czas z dala od trosk i problemów, to świat naszych marzeń i pragnień, to chwile powrotu do dzieciństwa, a wreszcie czas spędzony wśród roześmianych, pełnych entuzjazmu młodych ludzi. Mam nadzieję, że podobnie jak WOŚP, Pyrkon będzie grał do końca Świata i jeszcze dzień dłużej.