Planszówkowe podsumowanie roku 2019 w liczbach
Kolejny krzyżyk za sobą, a to oznacza że należałoby podzielić się swoimi wrażeniami jaki był ten poprzedni rok. Na początku, planszówkowe podsumowanie roku 2019 wyrażę w kilku liczbach. Zwłaszcza, że mam na tym punkcie „lekkiego” fioła, albo jak kto woli – bzika. Otóż w poprzednim roku rozegrałem 383 gry w 122 tytuły, w tym 54 nowe. Zajęło to razem 427 godzin czystej planszówkowej przyjemności. To zdecydowanie więcej niż to było rok wcześniej. Co potwierdzałoby moje wewnętrzne, subiektywne wrażenie, jakie towarzyszyło mi w ostatnich miesiącach tego roku, jakoby był rekordowy. Bardzo mnie cieszy liczba nowo poznanych gier, choć nie zawsze były to nowości wydawnicze, ale także takie starocie jak Android, Doom czy Alhambra. Tak duża liczba nowo poznanych gier wynika z tego, że cały czas rośnie baza tytułów, w które potencjalnie jestem w stanie zagrać (znajomi, konwenty, gralnie, stowarzyszenia).
Najwięcej rozgrywek rozegrałem w wykreślankę Welcome to, aż 37 gier, choć najdłużej przy stole siedziałem przy Terraformacji Marsa (22h). Z drugiej strony w ponad połowę z 122 gier zagrałem jedynie raz. Jest to skutek tego, że dobrych gier jest za dużo (sic!), a tych najmiodniejszych jest coraz mniej okazji grać. Jednakowoż, mimo tego „natłoku” bardzo cieszę się, że udało mi się po długiej przerwie zagrać w takie soczyste pozycje jak Starcraft, Battlestar Galactica czy World of Warcraft.
Najciekawsze nowości
Spośród 54 nowo zagranych gier, kilka chciałbym szczególnie wyróżnić. Pierwszą z nich jest niewątpliwie Brass Martina Wallace’a. O tej grze krążyły legendy i od dawna chciałem w nią zagrać. Udało się to dopiero w roku 2019 na stoisku Phalanx Games na Planszówkach w Spodku. Mimo, że zagraliśmy tam tylko jedną erę (kanałową), to jednak gra z nawiązką spełniła pokładane w niej oczekiwania. Wszyscy przy stole zachwycaliśmy się elegancją zasad jak i głębią rozgrywki. Mogę tylko wspomnieć, że już na następny dzień po konwencie zamówiłem swój egzemplarz Brassa w wersji Birmingham. Miałem już też okazję zarażać Brassem kolejnych planszówkowiczów.

Brass to rewelacyjna gra ekonomiczna w klimacie rewolucji przemysłowej w Anglii.
Blast jaki zrobiła na mnie kolejna nowa gra był niesamowity. Tą grą był Vast. Już podczas samego, ponad półtora godzinnego tłumaczenia zasad, zapalały mi się ogniki w oczach. Vast jest totalnie asymetryczny i pod tym względem przypomina Root’a – inną zacną grę, którą poznałem w tym roku. Generalnie w Vaście każda frakcja ma inny cel zwycięstwa. Rycerz musi pokonać Smoka. Smok dąży o opuszczenia Jaskini. Gobliny polują na Rycerza, a Jaskinia musi się zawalić zanim reszta osiągnie swój cel. Rozgrywka jest tak odjechana i tak niesamowicie miodna, że do dziś grubo zastanawiam się nad kupnem tej gry.
Planszówkowe podsumowanie roku 2019 nie może ominąć tytułu wydawnictwa Fantasy Flight Games: Android. Gra, w której wcielamy się w detektywa rozwiązującego zagadkę zbrodni mającej miejsce w cyberpunkowym mieście przyszłości New Angeles. Co ciekawe naszą rolą nie jest dojście do prawdy, ale to, by prawda była taka, jaką chcemy żeby była. Android ocieka fantastycznym klimatem, który pod sobą ma „zwykłe” zbieranie punktów zwycięstwa. Bardzo cieszę się, że mogłem zagrać w tę oldskulową grę. Z pewnością będę chciał do niej wracać.
Następny wiekowy tytuł godny polecenia, jaki miałem przyjemność w tym roku poznać, to Alien Frontiers. To nieco zapomniana gra, która nie miała zbytnio wydawniczego szczęścia w Polsce. To prosty, kościany worker placement, posiadający sporą dawkę negatywnej interakcji. Gra się szybko i dynamicznie. Naprawdę gorąco polecam spróbować.
Ostatnią z gier, na którą chcę szczególnie zwrócić uwagę, to 7th Continent. To gra bardzo nietypowa i trudno ją zaszufladkować w jakieś konkretne ramy. Chyba najbliżej jej do gry przygodowej w klimacie dieselpunkowym z elementami detektywistycznymi. Gracze rozpoczynają swoją podróż na tajemniczym kontynencie, gdzie poprzednia wyprawa zakończyła się niepowodzeniem. Mapa, na której toczy się rozgrywka, składa się z kolejno odkrywanych, kwadratowych kafli. Można na niej spotkać różnego rodzaju zagadki i niespodzianki (np. zmutowanego, wielkiego owada, który odgryza nam połowę tułowia…). Przygód jest bodajże siedem i pod tym względem gra zdaje się jednorazowa. Jednak nie wyobrażam sobie przejść scenariusza za pierwszym a nawet trzecim/czwartym razem, co dla wielu może stanowić akurat plus, a nie minus. To o czy warto wspomnieć to fakt, że jest to gra raczej dla solo/dwojga niż większej liczby graczy. Niemniej jednak to bardzo intrygujący tytuł, w który mam nadzieję, jeszcze kiedyś zagrać.

Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, ale granie Jaskinią lub przeciwko niej to rewelacyjna zabawa.
Reszta polecanych nowinek
Oprócz wymienionych nowych pozycji, Planszówkowe podsumowanie roku 2019 musi zawierać listę gier, które pozostawiły we mnie bardzo dobre wrażenie:
- wykreślanki Welcome To i Rzuć na tacę, podbiły serca wszystkich, z którymi w nie grałem. Jest w nich jakaś magia, która powoduje, że nie można się od tych gier oderwać.
- Wingspan – gra o ptakach. Porównywana w kampanii przedpremierowej jako szybsza Terraformacja Marsa, jednak jedyne co ma z nią wspólnego to karty. Jest to bardzo przyjemne euro o budowaniu „ptasiego silniczka”. Choć nieco kłuje w niej losowość celów, które jak całkowicie nie przypadną, mogą zaważyć na wyniku gry.
- Tapestry – kolejna przepiękna gra od wydawnictwa Stonemaier Games. Próbuje emitować grę cywilizacyjną, ale mimo tego grało się bardzo przyjemnie. Gra ma potencjał na wiele dodatków i jeden został już zaanonsowany na rok 2021.
- Uboot – bardzo klimatyczny, ale dość wymagający symulator łodzi podwodnej z Drugiej Wojny Światowej. Niesamowita imersja ze scenariuszem gry, a wrażenia kiedy cała drużyna siedzi w nerwach i nasłuchuje potęgujące się odgłosy ASDICa zbliżającego się okrętu eskortowego – bezcenne.
- Anachrony – świetny worker placement o nietypowej tematyce – podróżach w czasie. Grałem raz i chcę więcej.
- Wielka Pętla – szybka, fenomenalna gra oddająca ducha wyścigu kolarskiego.
- New Angeles – klimatyczna, osadzona w cyberpankowym megapolis gra, w której wcielamy się w prezesów wielkich megakorporacji.
- This War of Mine – gra, która od początku nie rozpieszcza gracza i czuć w niej nastrój totalnej beznadziei. Ale jakoś paradoksalnie czułem wielką frajdę z tego, że mimo przeciwieństw byłem w stanie przetrwać kolejną turę.

UBoot – to świetny symulator łodzi podwodnej z czasów II Wojny Światowej.
Warte podkreślenia
Oprócz nowości zagrałem wiele miodnych mniej lub bardziej ogranych wcześniej gier. Jak już wspomniałem cieszę się, że udało mi się znaleźć czas i odkurzyć tak zacne klasyki jak Starcraft, World of Warcraft, Tide of Iron, Age of Empires III czy Battlestar Galactica i wiele innych, których nie jestem w stanie wszystkich wymienić. Ponadto napawa mnie niesamowitą dumą, że z dziewięcioletnim Pierworodnym zagrałem w Wojnę o Pierścień czy Terraformację Marsa. To z czym się coraz bardziej zacząłem borykać, to kwestia rozstrzygania w co grać, bo liczba tytułów jest w każdym rokiem coraz bardziej przytłaczająca.
Planszówkowe podsumowanie roku 2019 nie może obyć się bez wspomnienia konwentów w jakich miałem okazję uczestniczyć. Tutaj niekwestionowanym królem był jak zwykle Pyrkon. W tym roku mniej czasu spędziłem na samej imprezie, za to udało się wreszcie namówić do przyjazdu moich poza poznańskich planszoholików: Burza i Oposa. Mam nadzieję, że to będzie początek corocznych odwiedzin i dopełnienia „Planszowego Trójkąta Bermudzkiego”: Warszawa-Poznań-Jaworzno. Oprócz Pyrkonu zaliczyliśmy z Wookiem jeszcze Planszówki na Narodowym (zdecydowanie lepsza edycja niż w 2018) i Planszówki w Spodku. Ta druga, katowicka impreza zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie. Konwent w Spodku wypełnił niejako lukę po gliwickim/zabrzańskim Pionku. Wszystko wskazuje na to, że katowicka impreza będzie organizowana 2 razy do roku, co zdecydowanie urozmaici mój planszówkowy kalendarz.
To co szczególnie mnie cieszy to fakt, że udało się w roku 2019 ukończyć kampanię Charterstone’a. I muszę przyznać, że Stonemaier Games z prostej mechaniki worker placement potrafili wycisnąć wiele planszówkowej słodyczy. Graliśmy w pełnym sześcioosobowym składzie i czuć było ciasnotę na planszy. Jak na dobre legacy przystało po 12stej, ostatniej rozgrywce nie mieliśmy poczucia ulgi, że to już koniec. Mimo, że raczej nie widzę sensu grać w kampanię Charterstone’a ponownie (wykorzystując recharge packa), to jednak w pojedynczą rozgrywkę już bardzo chętnie.

Charterstone okazał się ciekawy worker placementem typu legacy w bajkowym wykonaniu.
Drugim tematem związanym trybem legacy, było rozegranie całej kampanii Scythe z dodatku Fenris Powstaje. Muszę przyznać, że to najlepsza kampania w jaką miałem okazję grać. W ogóle to był najlepszy dodatek jaki w tym roku miałem okazję wypróbować. Świetnie przygotowana historia, wzbogacona ciekawymi modułami mechanicznymi sprawiła, że sam Scythe stał się jeszcze bardziej miodny. To co ciekawe, sama kampania jest tak skonstruowana, że można ją ponownie rozegrać. I przyznam się szczerze, że kusi mnie jej ponowne rozegranie. Pytanie tylko czy wygospodaruję na to czas.
Rozczarowania
Rok 2019 nie obył się bez mniejszych i większych rozczarowań. Planszówkowe podsumowanie roku 2019 podzieliłbym na dwie kategorie rozczarowań. Pierwszą z nich to same gry, które nie sprostały moim oczekiwaniom lub wyobrażeniom.
Chyba największym zawodem była rozgrywka w Exodus Proxima Centauri. Jako, że jestem wielkim fanem gier typu 4x, wiele sobie obiecywałem po tej grze. Tak się akurat zdarzyło, że do siedziby Sekcji Planszówkowej Klubu Fantastyki Druga Era, przyszedł kolega i zaproponował, że kiedyś przyniesie Exodusa. Nie musiał nas za długo namawiać. Kiedy czytałem zasady gry, byłem podekscytowany. Exodus posiada kilka ciekawych mechanizmów, jak np. programowanie ruchów floty, eksploatacja zasobów, licytacja rozkazów akcji. Co więcej, Exodus czerpie wiele z takich gier jak Eclipse’a czy Twilight Imperium. Przed grą wszystko wyglądało cacy i zapowiadała się ciekawa rozgrywka.

Exodus Proxima Centauri okazał się średniakiem, który nie sprostał moim oczekiwaniom.
Niestety dosyć szybko czar prysł. Grało się przyzwoicie, aczkolwiek towarzyszył nam długi downtime, a wymienione wcześniej mechanizmy zgrzytały i były w niektórych momentach niegrywalne (np. programowanie ruchów statków). Skończyliśmy grać z mieszanymi uczuciami. Co więcej, daliśmy Exodusowi jeszcze jedną szansę i zagraliśmy ponownie parę tygodni później. Rozczarowanie było jeszcze większe. Wniosek całej tej historii jest taki, że Exodus (z dodatkiem) nie jest wart mojej uwagi. Jest wiele innych, zdecydowanie lepszych 4Xów, by tracić czas na średniaka.
Kolejny tytuł, który pozostawił niedosyt to Teotihuacan. W kampanii marketingowej porównywano Miasto Bogów do zasłużonego Tzolkina. Jednak oprócz tematyki, to obie gry różni więcej niż łączy. Teotihuacan okazał się ładnie wykonanym worker placementem, gdzie gracz rozdysponowuje swoimi robotnikami w postaci sześciennych kości. Moc wykonanej akcji zależy od zarówno liczby jak i wartości na kościach. I ten motyw okazał się najsłabszym ogniwem tej gry. W zasadzie nie opłacało się rozdysponowywać pojedynczymi pracownikami. Skutkiem czego była bardzo schematyczna rozgrywka. Fakt, że grałem w Teotihuacan jedynie raz i być może gra jest warta swojego rankingu na BGG. Pytanie tylko znajdę sobie chęci, by dać Miastu Bogów kolejną szansę…?
Dice Settlers to gra, które wywołała we mnie dysonans pomiędzy materiałami pojawiającymi się w necie a rozgrywką. Gra okazała się nudna i statyczna. Ot zwykła sałatka punktowa. To co dodatkowo zniechęcało mnie to grania już na poziomie tłumaczenia zasad, to nie dość wyraźna (przynajmniej dla mnie) typografia zastosowana w Dice Settlers. To kolejny przykład tego, że warto przed kupnem zagrać w grę, a nie tylko obejrzeć na YT gameplay’a.
Następne dwie gry, które zamierzam wymienić rozczarowały mnie nie tyle ze względu na swoją jakość – ich wykonanie jest znacznie powyżej standardów. Ale przede wszystkim dlatego, że na dzień dzisiejszy nie chcę w nie grać, pomimo wcześniejszego hype’u. Są nimi Podróże Śródziemia i Gloomhaven. W obie gry grało mi się bardzo miodnie, aczkolwiek zauważyłem w nich sporą schematyczność scenariuszy. I tak kolejne etapy kampanii w Podróżach mogą być lepsze, niż te w które grałem, ale są w zasadzie jednorazowe (po pierwszej grze wiemy czego i gdzie szukać, by zakończyć scenariusz). Tak Gloomhaven wymaga częstego grania w tym samym składzie ponad 80 scenariuszy – a to perspektywa grania na lata. Z tych powodów przestałem rozważać kupno tych gier. Jak ktoś zaproponuję z chęcią zagram, ale nie jest to już ta ekscytacja jaką miałem przed zagraniem pierwszy raz.

Kampania Scythe jaką dostarcza dodatek Fenris Powstaje dodaje niesamowitej głębi i różnorodności tej grze.
Drugim rodzajem rozczarowania to zjawisko, które z roku na rok się nasila. Otóż za mało gram w gry, które najlepiej lubię. Na rynku gier pojawia się tak wiele nowości, że na samo poznawanie choćby ich drobnej części trzeba zużyć furę czasu. Do tego dochodzi granie z casualówki z osobami, które niekoniecznie chcą zagrać w długie tytuły. I tak oto pozostaje niewiele czasu na soczyste, pełne klimatu, narracji czy knucia rozgrywki. O 4Xach już nawet nie wspomnę. Wykluwa się we mnie postanowienie, aby większy nacisk położyć na granie w dłuższe hiper geekowskie pozycje.
Plany na rok 2020
To co życzyłbym sobie i innym planszoholikom na rok 2020, to jak najwięcej czasu spędzonego przy stole w doborowym towarzystwie. Aby to osiągnąć, trzeba nieraz sporej determinacji w organizowaniu spotkań przy stole. Mam nadzieję, że w ciągu tego roku będę więcej grał w moje ulubione 4Xy. Ale także poznam nowe i ciekawie zaprojektowane tytuły. Szykują się także wyjazdy na konwenty: na pewno Spodek i Narodowy. Oczywiście będzie także Pyrkon, na którym chciałbym zdobyć podpis Edwarda Jamesa Olmosa, najlepiej na karcie postaci Williama Adamy z Battlestar Galactica.
Teraz kończąc Planszówkowe podsumowanie roku 2019 widzę, że naprawdę dużo się przez ten rok działo. O wielu rzeczach nie pisałem lub zapomniałem. Najważniejsze jest to, aby przy stole nadal dobrze się bawić, poznawać kolejnych niesamowicie pozytywnie zakręconych ludzi. To właśnie jest kwintesencją tego co uwielbiam w grach planszowych – realnego kontaktu z innymi w atmosferze z dala od prozy dnia codziennego. Oby jak to powtarza klasyk, trwało to do końca świata i jeszcze dzień dłużej.