Gry gateway jakich nie stosować

Gry gateway

Każdy planszoholik ma potrzebę dzielenia się swoimi planszówkowymi wrażeniami. W końcu każda istota chce być zrozumiana, akceptowana, a gry planszowe to przecież nie jest hobby dla samotników. Wszak immanentną cechą gier stołowych są spotkania towarzyskie. Stąd każdy fan gier planszowych stoi przed nie lada wyzwaniem: jak zainteresować (zarazić!) swoją pasją innych. Trzeba przecież mieć z kim grać, a nie zawsze ma się komfort uczestniczyć w spotkaniach, konwentach czy stowarzyszeniach, etc… Poza tym lepiej mieć więcej „planszówkowych kumpli” niż mniej. To wszystko implikuje zagadnienie: jakie tytuły stanowią idealne wprowadzenie do planszówek. Tego typu gry często określa się jako gry gateway.

Przewrotnie ten artykuł chciałbym zadedykować moim porażkom, jakie doświadczyłem starając się wprowadzać bliskie mi osoby w świat gier planszowych. Albowiem na ich podstawie wyciągałem cenne, często bolesne wnioski. Fakt, że większość swoich niepowodzeń zaliczyłem na bardzo wstępnym etapie planszówkowej choroby. Wtedy nie dysponowałem zarówno doświadczeniem jak i odpowiednią kolekcją gier. Stąd zdarzało, że proponowałem tytuły niekoniecznie przystające do gustów zapraszanych gości.

W początkowym amoku poznawania gier miałem wrażenie, że większość gier spodoba się także innym, niezależnie od poziomu skomplikowania. Oderwany od rzeczywistości zakładałem, że każdy nowy gracz – podobnie jak ja – będzie w stanie osiągnąć głęboki poziom immersji z proponowaną grą. Niestety byłem w błędzie. Do takich jednak przemyśleń dochodzi się właśnie poprzez porażki, a ten artykuł postara się zwrócić uwagę jakie gry gateway być nie powinny.

Runebound w Sylwestra

Pod koniec któregoś roku postanowiliśmy (wtedy chyba po raz pierwszy), żeby w Sylwestra zrobić domówkę z jakąś ciekawą grą planszową. Była nas razem szóstka, a jedyny dostępny tytuł na tylu graczy to był Runebound 2 edycja. W teorii wszystko wyglądało dobrze. Przygodówka, każdy ma swoją postać, gra trwa 2-3 godziny, dość znośne do tłumaczenia reguły gry. Niestety rozgrywka okazała się totalną klapą. Po pierwsze nikt oprócz Planszożercy nie wiedział co robić. Plansza pokazująca wycinek krainy Terrinoth przytłaczała nowych graczy. Nie mieli pojęcia gdzie iść i po co. Owszem w grze trzeba zdobywać smocze runy i wykonywać questy, ale towarzysze stołu nie potrafili ogarnąć łańcucha akcji – biorę questa, walczę, zdobywam nowy stuff, sprzedaję lub nakładam na siebie i tak do nowej misji.

Runebound 2 edycja

Runebound 2 edycja okazała się grą, która całkowicie nie przypadła wszystkim pozostałym graczom nowicjuszom.

Drugim rozstrzygającym o porażce aspektem grania był straszny downtime. Runebound na sześciu graczy okazał się niewypałem. Zdarzało się, że na swoją kolej czekało się nawet pół godziny. To było nie do wytrzymania. Ostatecznie nie skończyliśmy rozgrywki, a wszystkim pozostał niesmak straconego czasu. Mamy wrażenie, że co najmniej jedna osoba zraziła się do planszówek na dobre.

Battlestar Galactica

W zasadzie to Battlestar Galactica była jedną z pierwszych nowoczesnych planszówek jakie poznałem. Pamiętam jak byłem podjarany zarówno grą jak i serialem. Miałem nieodpartą pokusę, podzielić się tym entuzjazmem z innymi. Niestety zorganizowany pięcioosobowy meeting nie wypalił. Tłumaczenie gry znacznie się przeciągnęło. Reszta graczy nie bardzo rozumiała jak to z tymi Cylonami jest: kiedy się ujawnić, a kiedy nie. Sama gra kooperacyjna była też dość dużą abstrakcją. Raczej nikt oprócz Planszożercy nie wczuwał się w klimat gry. Ogólnie jedna wielka klapa.

Battlestar Galactica

I co z tego, ze Battlestar Galactica to świetna gra kooperacyjna z motywem zdrajcy, jeśli przy stole nikt nie kuma i czuje klimatu gry?

Dziś już mam świadomość dlaczego BSG nie jest rekomendowana jako przykład gry gateway, mimo że w moim przypadku to zadziałało. Specyficzny klimat gry, kooperacja (problem gracza alfa), dość długi czas rozgrywki i do tego ukryty zdrajca. Tego było za dużo jak na planszówkowych noobów.

Horror of Arkham

To akurat przedstawię przykład mojej drugiej połówki. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że gry kooperacyjne to nie jest jej domena. Kiedyś podczas wizyty u znajomych wyciągnięto na stół Horror w Arkham. I znowu podobna śpiewka co w we wcześniej opisanych przypadkach: długie tłumaczenie zasad, przedłużająca się rozgrywka, problem gracza alfa, kompletnie zagubienie co zrobić ze swoją postacią, zero immersji z grą i wczucia w klimat Lovecrafta. Ogólnie nuda, która doprowadziła do… drzemki przy stole.

Gra o Tron

Na fali sporego hype’u jaki wywołał serial HBO, dałem się namówić aby zorganizować nasiadówkę z GoTem na planszy. Było nas razem 3 pary, czyli idealny skład do Gry o Tron. O dziwo po dość sprawnym wytłumaczeniu zasad rozpoczęliśmy rozgrywkę. No i właśnie… Okazało się, że konfrontacja nie była domeną dla płci pięknej (nie jest to może reguła, choć w przypadku opisywanej rozgrywki niestety tak było). Atak na innego przeciwnika stanowił nie lada problem natury egzystencjalnej, nie mówiąc już o perfidnej, zaplanowanej od samego początku zdradzie. Szczytem wszystkiego była sytuacja, kiedy jedna z połówek zapytała się czy może zaatakować i że przeprasza że to robi. Płeć gorsza widząc co się dzieje zaczęła bić się jedynie między sobą, wyraźnie oszczędzając swoje damy. To wszystko spowodowało, że kontynuacja gry po kilku rundach stała się męcząca i wymuszona. No bezsensu totalnie. Już nawet nie pamiętam czy udało nam się zakończyć rozgrywkę.

Niestety, gry takie jak GoT promujące agresywne akcje, knucie i zdrady nie są dobrą propozycją gry gateway.

Gra o Tron

Gra o Tron to tytuł dla graczy, którzy potrafią oddzielić realne życie od grania i bez zmrużenia okiem zdradzą, wbiją nóż w plecy, z radością wkręcą korkociąg w kolano i takie tam…

Alkohol

Jest jeszcze jeden aspekt dobrej zabawy przy stole z planszówkami. Otóż zadać sobie pytanie czy warto, aby rozgrywce towarzyszył alkohol? Ktoś powie, łe co tam jedno dwa piwka tak dla rozjaśnienia i przewietrzenia myśli. Może to i racja. Choć moje doświadczenia skłaniają mnie do tego, aby jednak unikać alkoholu grając w gry stołowe. Zdarzały się przypadki rozgrywek, gdzie nadmierna ilość spożytego alkoholu niemiłosiernie przymulała grę, a dla co niektórych nawet uniemożliwiała rozgrywkę. Stąd postanowiłem unikać wyskokowych trunków, gdy gram w poważniejsze, a zwłaszcza dłuższe tytuły.

Wnioski

Przedstawione powyżej przykłady, to oczywiście nie wszystkie moje porażki, jakie miałem na polu planszówkowej agitacji. Części z nich już nawet nie pamiętam (być może podświadomie wyparłem z umysłu 🙂 ). Nie mniej jednak uważam, że każde z nich dały mi cenne doświadczenia i materiał do przemyśleń. Dużo mnie nauczyły. Dziś jestem w stanie na tyle przewidzieć gust graczy czy charakter imprezy/spotkania, że potrafię dobrać tytuł tak, aby wszyscy dobrze się bawili. Czasem wolę nawet zrezygnować z grania niż na siłę forsować zabawę przy stole (co kiedyś było praktycznie nie do pomyślenia).

Z tytułów, które proponuję na sam początek jako gry gateway to głównie gry familijne, które nie trwają więcej niż godzinę i nie absorbują całkowicie uwagi graczy przy stole. Unikam także gier konfrontacyjnych, a w szczególności wojennych. Staram się także nie proponować gier kooperacyjnych. Wydaje mi się, rywalizacja indywidualna bardziej angażuje nowicjuszy.

Nie mniej jednak nauka jak uczyć grać w gry planszowe, to przede wszystkim obserwacja graczy i ciągłe wyciąganie wniosków z każdej rozegranej gry, nawet przy stole z zatwardziałymi planszoholikami. I jeśli zależy nam na tym, aby rozszerzać wokół siebie pozytywny wpływ gier planszowych na życie towarzyskie, często trzeba „poświęcić” swoje nerdowskie ambicje, aby wszystkim pozostałym graczom grało się dobrze.